http://kresy24.pl/41509/operacja-wisla-wciaz-dzieli/
Rozpoczęcie w kwietniu 1947 roku masowych przesiedleń ludności ukraińskiej miało dla Polaków i Ukraińców ogromne znaczenie, pomimo skrajnie różnej interpretacji tego zdarzenia. Dziś pamiętają o tym Ukraińcy z obecnej zachodniej Ukrainy, a jeszcze bardziej nie mogą zapomnieć operacji „Wisła” mieszkający w Polsce potomkowie przesiedleńców. Uważają, że była to krzywda. Spora część Polaków ma jednak zupełnie inne zdanie.
Jest pewną prawidłowością, że im bardziej środowiska ukraińskie są zwrócone w kierunku kultu zbrodniczej Ukraińskiej Powstańczej Armii, tym większą mają zazwyczaj pretensję o wysiedlenia i tym częściej przypominają o tym wydarzeniu. Nie jest to jednak stuprocentowa reguła. Stanowisko Polaków, podobnie jak Ukraińców, nie jest w tej sprawie jednorodne. Pamiętające tamte czasy polskie środowiska kombatanckie, zarówno Armii Krajowej czy Narodowych Sił Zbrojnych, jak i dawnych formacji komunistycznych uważają na ogół, że wykonanie wspomnianej operacji było uzasadnione. Co ciekawe, opinia ta jest w zasadzie niezależna od poglądów politycznych od lewa do prawa, można powiedzieć, że jest ponad podziałami.
Banderowcy schwytani przez polskie wojsko w czasie akcji "Wisła"
Z drugiej jednak strony zarówno reprezentujący lewicę prezydent Aleksander Kwaśniewski, jak i prawicowy prezydent Lech Kaczyński potępili operację „Wisła”. Na podobny krok nie zdecydował się natomiast Sejm, zarówno z powodu braku jednoznacznej oceny tamtych wydarzeń, jak i obawiając się występowania przez Ukraińców do Polski o odszkodowania. Z kolei Senat potępił akcję „Wisła” jeszcze w 1990 roku.
Powyższa kwestia, obok ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na polskiej ludności Kresów Południowo-Wschodnich, stanowi jedną z dwóch osi historyczno-moralnego sporu, który rozpala emocje. I chociaż sprawy te są z punktu widzenia szkodliwości czynu zupełnie do siebie niewspółmierne, nadal często się je zestawia. Dokonuje tego zarówno część środowisk ukraińskich, jak i polskich kombatanckich. Wydarzenia te stawiane są na tej samej szali, choć rzecz jasna, w krańcowo odmiennych i przeciwstawnych sobie celach. Natomiast dla części polskich środowisk patriotycznych już samo takie „porównanie” niewspółmiernych krzywd jest czymś rażącym i niesprawiedliwym. Również spora część ukraińskich działaczy unika tego jak ognia, uważając prawdopodobnie, że takie zestawianie byłoby wysoce niekorzystne.
Akcja „Wisła”. Fot. Krzysztof Żuczkowski
Warto zauważyć, że w zależności od intencji jednoczesne przytaczanie obu tych historycznych wydarzeń może służyć zarówno wykazaniu dysproporcji pomiędzy nimi, jak i próbie ich wzajemnego równoważenia. Z jednej strony można pokazywać przesiedlenie Ukraińców jako konsekwencję wcześniejszych wydarzeń związanych z ludobójstwem. Oczywiście w takim przypadku środowiska skupione wokół Związku Ukraińców w Polsce mogą usiłować wykazać, że operacja ta nie miała nic wspólnego z „tragednią wołyńską”, jak dość wymijająco nazywają banderowskie ludobójstwo. Ich zdaniem, ponieważ masowe i okrutne zbrodnie na Polakach nie przybrały w granicach Polski powojennej takiego samego natężenia jak na Wołyniu, wskazywanie na związek przyczynowo-skutkowy z operacją „Wisła” jest nieuprawnione. Innymi słowy – przesiedlana ludność niczym „nie zawiniła”.
Z kolei strona kresowo-patriotyczna wskazuje na powiązania UPA na terenie powojennej Polski z tą samą siecią zależności i ośrodkami dowódczymi oraz podkreśla fakt, że dokonywała ona zbrodni także na tym terenie. Oczywiście, natężenie tych zbrodni nie było takie jak na Wołyniu, ale tylko dlatego, że zmieniły się warunki – zbrodnie UPA były w powojennej Polsce proporcjonalne do możliwości, które miała tu ta organizacja.
Argumenty środowisk ukraińskich w Polsce na rzecz rozdzielenia tych dwóch spraw (do końca nigdy nie będzie to możliwe) zupełnie ignorują fakt, że w innych kwestiach, tam gdzie to wygodne, ich podejście jest zupełnie odwrotne. Jest tak np. w przypadku wysuwanej niekiedy przez te środowiska tezy, że ludobójstwo wołyńskie było m.in. skutkiem przedwojennych rozbiórek i niszczenia cerkwi na Chełmszczyźnie. Stwierdzenie to wydaje się mocno naciągane, gdyż wspomniana akcja bardziej nosiła znamiona antyrosyjskiej niż antyukraińskiej. Jakie zresztą realne przełożenie na zbrodnie dokonane rękami ukraińskich chłopów z Wołynia rekrutowanych przez UPA mogła zresztą mieć dawna rozbiórka cerkwi w zupełnie innym miejscu? Co więcej, życie Ukraińców pod życzliwymi im rządami wojewody wołyńskiego Henryka Józewskiego nie nosiło znamion represji.
Tak więc z jednej strony środowiska neobanderowskie są dziś przeciwne mówieniu o związku ludobójstwa wołyńskiego z późniejszą operacją „Wisła”, z drugiej jednak – bardzo chętnie oświadczają, jakoby rzekome „przewiny II RP wobec Ukraińców” legły u podstaw późniejszych wydarzeń na Wołyniu.
Taka retoryka ma na celu z jednej strony – budowanie określonego nastawienia Polaków do kwestii przesiedlenia Ukraińców, z drugiej zaś – specyficzne kształtowanie stosunku Ukraińców do sprawy masowych zbrodni na Polakach. W myśl takiej argumentacji, w kwestii ludobójstwa to Ukraińcy zostali skrzywdzeni przez „niekorzystną” dla nich politykę II RP i przy pierwszej okazji musieli wyładować swój „krzyk rozpaczy”. Dodajmy jednak, że „krzywdy” te wyrównali nożami i siekierami także na dzieciach, kobietach w ciąży i niemowlętach. Argument jest więc słabo przekonujący.
Z pewnością błędy w polityce II RP mogły zostać popełnione (pytanie tylko: w którą stronę, czy aby nie w kierunku nadmiernie liberalnego traktowania agresywnego nacjonalizmu ukraińskiego?). Czego by jednak o tych błędach nie mówić, to bez wątpienia nie były one współmierne ani do późniejszego ludobójstwa ani do obecnego sympatyzowania z jego sprawcami. Przedwojenne nastawienie większości Ukraińców, nawet gdy bezkrytycznie przyjmiemy tezę o „przewinach II RP”, mogło być nacechowane rozżaleniem, ale z pewnością nie uzasadniało tak okrutnej i masowej zbrodni.
W przypadku akcji „Wisła” sytuacja jest zupełnie odwrotna: skala potworności zbrodni na Wołyniu bezsprzecznie wpłynęła na świadomość polskiego społeczeństwa, tym bardziej, że uciekinierzy, często okaleczeni, przynosili ze sobą w nowe granice drastyczne relacje z Kresów. Tak więc w 1947 roku poparcie operacji „Wisła” przez ogół polskiego społeczeństwa było bezsprzeczne i jednoznaczne. Nie rozpatrywano jej wówczas w kategoriach „komunistycznej zbrodni”. Ludzie mieli oczy, uszy, swój rozum i doskonale wiedzieli co przeżyli z rąk UPA. Podobnie jak nikt z Polaków nie traktował faktu sądzenia hitlerowskich kolaborantów i volksdeutschów w kategoriach komunistycznych zbrodni sądowych, tylko dlatego, że po wojnie realizowali to akurat komuniści. Wrzucanie przesiedleń w ramach operacji „Wisła” do jednego worka z komunistycznymi zbrodniami jest więc możliwe dopiero dzisiaj, po kilkudziesięciu latach. Współczesne pokolenia nie doświadczyły bowiem na sobie ukraińskiego ludobójstwa.
Charakterystyczne jest także to, że polskie niepodległościowe podziemie antykomunistyczne odniosło się do idei operacji „Wisła” pozytywnie. Stąd i środowiska kombatanckie mają dziś takie, a nie inne zdanie w tej sprawie, podobnie jak środowiska o orientacji bardziej konserwatywnej. I choć – jak wspomnieliśmy - prezydent Lech Kaczyński, w dobie montowania sojuszu z Juszczenką, wyraził żal z powodu akcji „Wisła”, to potępianie tej operacji jest zdecydowanie bardziej domeną „nowoczesnej” laickiej lewicy, która – jak wiadomo – uwielbia bić się w piersi swoich rodaków. Ale również na prawicy jest grupa, w której – mówiąc obrazowo – antykomunizm nie tyle podpiera patriotyzm, co patriotyzm podpiera antykomunizm – przedstawiciele tego środowiska również gotowi są często akcję „Wisła” potępiać.
Akcja „Wisła”. Fot. Krzysztof Żuczkowski
Zdecydowanie bulwersującym faktem jest natomiast umieszczenie przez IPN w wydawnictwach dotyczących represjonowanych, obok polskich żołnierzy podziemia – banderowców, którzy wpadli w ręce bezpieki. Na tej zasadzie można by równie dobrze umieścić tam Jurgena Stroopa czy innych wydanych Polsce stalinowskiej niemieckich zbrodniarzy odpowiedzialnych za mordowanie Polaków. Takie swoiste dzielenie oprawców na „lepszych” i „gorszych” staje się powodem uzasadnionej krytyki pod adresem IPN ze strony środowisk kresowych i kombatanckich. Warto też odnotować, że historycy ukraińscy w Polsce, w tym współpracujący z IPN, prawie zmonopolizowali badania nad operacją „Wisła”. Polscy historycy, którzy mają odmienne zdanie, stanowią mniejszość w gronie zajmującym się tą kwestią. Nie są również tak skoncentrowani na tym problemie jak historycy skupieni wokół Związku Ukraińców w Polsce, których aktywność nie kończy się w tym przypadku na badaniach, ale służy także kształtowaniu tożsamości polskich Ukraińców. Ewentualne potępienie tej operacji otwierałoby bowiem również – jak już wspomnieliśmy – drogę do określonych korzyści politycznych i finansowych dla tego środowiska.
Niezależnie od ostatecznej oceny operacji „Wisła”, większość Polaków, w tym historycy i politycy, zgodziłaby się zapewne w jednej zasadniczej sprawie: polityczne otworzenie kwestii odszkodowań poprzez potępienie tej operacji stworzyłoby historyczny paradoks. Na tle stu kilkudziesięciu tysięcy wymordowanych Polaków byłoby naprawdę dziwne, gdyby wysiedleni Ukraińcy, w tym w części potomkowie członków UPA, starali się o odszkodowania. Jak mówił kiedyś ś.p. prof. Edmund Bakuniak, wymordowani Polacy nie upomną się już o swoje prawa, ponieważ „rozwiązanie” zastosowane przez OUN-UPA było skuteczniejsze. Ponadto gdyby lobby ZUwP udało się doprowadzić do potępienia operacji „Wisła” przez polski Sejm, doszłoby do kuriozalnej sytuacji, gdyż parlament ukraiński nie zdołał wcześniej potępić hekatomby Polaków. Niestety, są pierwsze oznaki, że IPN wchodzi w ślepą uliczkę wrzucenia akcji „Wisła” do pojemnego worka komunistycznych zbrodni.
W związku z powyższym zakończmy słowami profesora Pawła Wieczorkiewicza, który był przecież jednym z największych obrońców IPN i krytyków komunistycznej wizji historii, szanowanym również przez swoich oponentów:
„W sprawie Akcji Wisła – będę obrońcą decyzji ówczesnych władz – uważam, że wysiedlenie tej ludności uratowało jej życie. Mówię brutalnie, ale tak wyglądały realia tej wojny partyzanckiej. Weźmy przykład Wietnamu, Indochin itd. Można spacyfikować dany obszar do fundamentu, do popiołów i wyrżnąć ludność lub można wysiedlić ludność. To drugie rozwiązanie jest również brutalne, ale dużo bardziej humanitarne. Ci ludzie cierpieli od jednych i od drugich – po prostu znaleźli się na froncie. Wywieziono więc ich z frontu. Inna kwestia, że być może w latach 50-ch, 60-ch powinno się pozwolić im wrócić w swoje rodzinne strony. Zatem jeśli chodzi o same deportacje Ukraińców z Bieszczad, były one słuszne i uzasadnione”.
Aleksander Szycht
24 października 2013
|